W lutym tego roku zapadła bardzo poważna decyzja - powiększenie przestrzeni o jeszcze jednego członka rodziny, jest nim tak zwany "wiercipiętek", a dokładniej Harry - Golden Haru's Mind - Alien, kot rasy Devon Rex. Osoby, które znają mnie bliżej przeżyły nie miały szok gdy oznajmiłam im, że właśnie ten mały stworek powiększy nasze stado. Nie będę ukrywać, że od zawsze byłam mega psiarą, z kotami było mi nie po drodze, miałam dwa dachowce, ale nasze drogi szybko się rozeszły - jak zapewne wiecie ten gatunek zwierząt kroczy swoją własną ścieżką, tak też było w przypadku tych wolno żyjących pięknych stworków, dlatego szybko nasza wspólna przygoda się zakończyła. 




Należę do tych osób, które po usłyszeniu budzika chwytają za telefon i buszują po sieci - z psychologicznego punktu widzenia jest to jedno z najgorszych nawyków, ale dzisiaj nie o tym - przeglądając więc tak namiętnie Internety z rana napotkałam zdjęcie swojej starej znajomej z przepięknym kotem. Jako fanka sfinksów byłam po prostu zakochana po uszy. Ten kot wyglądał identycznie z taką różnicą, że posiadał umaszczenie w postaci sierści. Wpadłam po uszy. Musiałam się koniecznie dowiedzieć więcej na temat tej rasy.




Spędziłam cały dzień, a potem kolejne dni na zagłębianiu się w charakter tych kotów. Okazało się, że jest to dokładnie takie zwierzę jakie chciałabym mieć u swego boku. Nie będę tutaj dokładnie opisywać tej rasy, ale opiszę ją w postaci moich ulubionych cech: proludzkie, inteligentne (potrafią uczyć się sztuczek), machają ogonem jak psy, uwielbiają siedzieć na ramieniu, nie posiadają podszerstka (idealne dla alergików), wykazują zero przejawów agresji.



Kolejnym etapem zakochiwania się w tej rasie było sprawdzenie, czy jest może w Poznaniu legalna hodowla, która ma właśnie devonki. Poświęciłam cały jeden wieczór na obdzwonienie kilku z nich. Dało mi to też cenną lekcję na temat tego, że warto uważać na to z kim się rozmawia. Spotkałam się z przypadkami, gdzie zaoferowano mi zobaczenie kota przy jego finalnym odbiorze - pamiętajcie, że hodowlę należy zobaczyć przed zakupem. Nie wspierajmy pseudo hodowli, które krzywdzą zwierzęta!

Jednak w trakcie tych rozmów trafiłam na niezwykle przemiła Panią Agatę, która była dokładnie taką osobą na jaką chciałam trafić. Podczas rozmowy telefonicznej, która trwała spokojnie z godzinę, odpowiedziała na wszelkie moje pytania, a poza tym ochoczo zaprosiła mnie do siebie bez żadnych zobowiązań w celu zapoznania się z tym, jakie naprawdę są devonki.



Spotkałyśmy się kilka dni później, zobaczyłam hodowlę, koty, a także usiadłyśmy przy stole i porozmawiałyśmy głębiej na temat charakteru kotów tej rasy. Wiedziałam, że to jest to. W tamtym momencie na wydanie był tylko jeden kotek - mały Harry, który został naszym Harrym.

Golden Haru's Mind to jego pełnoprawna nazwa/imię. Urodził się 8 stycznia, a jest z nami od 16 maja. Przyznam szczerze, że posiadanie tego małego stworka to nie jest prosta sprawa. Pierwszy dzień był stresujący zarówno dla nas jak i dla tego małego zgredka, ale to nie powstrzymywało go od wtulania się w nasze ramiona. Są to zwierzęta, które nieustannie dzielą się miłością i tego samego oczekują w zamian.



To nie są koty, które załatwią Wam się na dywanie - Harry od razu trafił do swojej kuwety. Co prawda szybko uznał, ze narożnik łóżka to jego drapak, ale wystarczyło kilka podejść, by nauczyć go, ze się pomylił. To kot, który z Wami porozmawia, jeśli czegoś potrzebuje - nie mówię tu o "miauczeniu" ale o kocio-ludzkiej rozmowie, może kiedyś uda mi się uwiecznić taki moment. Ostatnie noce budzę się z małą buzią obok mojej, te koty naprawdę śpią jak dzieci, mlaskają przez sen i przytulają się łapkami. Devon Rex to rasa, która kocha ludzi, jestem wciąż pod wrażeniem tych kotów i wszystkim ogromnie polecam właśnie je.

Jeśli jesteście ciekawi Harrego i naszych przygód to gorąco zapraszam Was na naszego Instagrama:

Do następnego!



Od wczesnych lat miałam w sobie dużo empatii w kierunku zwierząt jednak wychowywałam się w rodzinie typowo mięsożernej, a co za tym idzie wegetarianizm nawet nie przyszedł mi do głowy przez długie lata. Za każdym razem przy stole, kształtując swoje wartości odżywcze, od moich wzorów do naśladowania - mamy czy babci - słyszałam słowa: pamiętaj zjedz mięsko, możesz zostawić ziemniaczki. Wysyłając takie słowa do mózgu bardzo młodego człowieka kształtuje się w nim przekonanie, że mięso to naprawdę ważny element w diecie. 


Ja nie lubiłam mięsa, ja je kochałam. Ilości mięsa, które pochłaniałam były ogromne. Często na śniadanie zjadałam bułkę z szynką, na obiad obowiązkowo schabowy, a na kolacje pewnie też jakąś kanapkę z mięsem. I tak mniej więcej wyglądał mój pełen tydzień - z mięsem jako głównym elementem mojej diety. Warzywa nigdy nie były dla mnie istotne, one były tylko dodatkiem. Dopiero w wieku około 22 lat zaczęłam rozumieć co robię,  czytałam na ten temat i okazało się, że mięso powinno się wręcz ograniczać, a ja je jadłam codziennie (!). Dodatkowo zaczęłam się zastanawiać, czy to normalne, że uważam się za obrończynie zwierząt, a tak chętnie przykładam się do ich cierpienia?

W końcu dwa lata temu zapadła finalna decyzja: kończę z tym. Na początku chciałam dopuszczać do diety ryby, ale szybko z tego zrezygnowałam - przecież to też jest mięso! Nie chcę się przyczyniać do cierpienia jakiejkolwiek żywej istoty, dlatego dziś żyję wolna od tego ciężaru, ale wróćmy do początku tej historii...

Na starcie w mojej głowie zapanował wielki chaos, okazało się, że ja nie mam pojęcia, jak robić bezmięsne posiłki i dodatkowo jeszcze muszę pamiętać, by zapewnić sobie odpowiednie właściwości odżywcze. Okazało się jednak, że istnieją zamienniki mięsne, a także takie produkty jak soczewica, ciecierzyca, falafel, tofu i wiele innych specjałów, które momentalnie pokochałam, a wcześniej naprawdę nigdy o nich nie słyszałam.



Dziś zrobiłam już tyle ciekawych wegetariańskich potraw, że spokojnie mogłabym zacząć tworzyć książkę kulinarną - ale stwierdziłam, że zamiast tego podzielę się swoimi ulubionymi przepisami w kolejnym wpisie na blogu. Są one niesamowicie proste i baaaardzo smaczne!

Analizując siebie oraz reakcje swoich znajomych na to co jem, dochodzę do wniosku, że osoby wychowane jako mięsożercy naprawdę niewiele wiedzą o diecie roślinnej - ja osobiście nie jadłam nigdy popularnych warzyw, odkryłam je dopiero stosunkowo niedawno. A trzeba pamiętać, że to właśnie warzywa i owoce dostarczają naszemu organizmowi tego, co najważniejsze. Mięso, przepełnione antybiotykami często jest dla nas wręcz szkodliwe.

Oczywiście wraz z przejściem na dietę wegetariańską obudził się we mnie zew osoby aspirującej do przejścia na weganizm - nie mówię, że kiedyś to nastąpi, ale jeśli mogę to kupuję zamienniki odzwierzęce, np. majonez oraz czosnek, mleko kokosowe/owsiane czy sery. A jeśli kupuje jajka to obowiązkowo z wolnego wybiegu, innych nie tykam. Im mniej okrucieństwa, tym lepszy sen - ja tak mam :)

Innym razem opowiem Wam jeszcze o tym jak wegetarianizm wpłynął na mój konsumpcjonizm, ale to kolejna długa lektura, której możecie wyczekiwać. Oczywiście chętnie poruszę inne tematy z tego zakresu, dlatego jeśli macie jakiekolwiek pytania bądź prośby odnośnie wpisów to proszę wysyłajcie je na: saramigaj@gmail.com

Do następnego!


Shentele by Sara Veronica. Obsługiwane przez usługę Blogger.