Świat magii to temat, który totalnie mnie pochłonął. Aktualnie skończyłam czytać pierwszą część cyklu "Córki Księżyca", książka opowiada o czterech pozornie zwykłych dziewczynach, które odkrywają swoje tajemnicze moce: niewidzialność, cofanie się w czasie, przewidywanie przyszłości oraz czytanie w myślach. Razem są niepokonane oraz trzymają się blisko i nigdy się od siebie nie odwracają. Czytając taką tematykę cofam się do moich korzeni, bo nigdy nie byłam osobą, która kochała Hannę Montanę, czy słuchała Britney Spears. 



Mając około 6 lat nad moim łóżkiem wisiał plakat obsady Harrego Pottera, a ja cicho wierzyłam, że pewnego dnia trafię do Hogwartu.


Kilka lat później, a właściwie to grube kilka lat później chciałam przemienić się w wampira, a to wszystko dzięki sadze Zmierzch. 


Oczywiście Zmierzch nie sprawił, że w końcu zniechęciłam się do wampirów, do dziś darzę je ogromna sympatią, już nie taką jak kiedyś ale ten wątek wciąż mnie przyciąga, idąc tym tropem odkryłam "Pamiętniki Wampirów".




Oczywiście w tym serialu pojawiają się wampiry, czarownice i wilkołaki, więc jak dla mnie 3 w 1!

Co dalej? Głód narastał. Jedno się kończy, drugie ma przerwę, co teraz? Szukałam dalej i dokopałam się między innymi do "The Witches of East End" oraz "The Secret Circle" - gorąco polecam!





Aktualnie oglądam serial o psychopacie oraz o dziewczynach, które uciekają przed prześladującym ich "A". Tak, zero magii, aż trudno uwierzyć, ale ten niedosyt nakarmiłam pierwszą częścią cyklu książek "Córki Księżyca", która ani na moment nie dała mi zapomnieć jaki ten świat jest tajemniczy oraz ekscytujący. 

Nie wyobrażam sobie stąpać po ziemi twardo i akceptować tylko to co realne, uważam, że potrzebna jest nam odskocznia do drugiego świata, który pozwoli nam zapomnieć o rzeczywistości. Świat magii jest naprawdę blisko nas, nie trzeba nigdzie się ruszać by go przywołać, on jest w głowie, to my go kreujemy i to od nas zależy jak on będzie wyglądał. 

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała w tym poście o filmie "Suicide Squad", który był w mojej głowie przez około tydzień po obejrzeniu, a ja sama miałam ochotę przeobrazić się w postać niesamowitej Harley. CZY KTOŚ JESZCZE ZAUWAŻYŁ JAKA ONA JEST CUDOWNA?!



Chciałam Was w ten niedzielny dzień oderwać od rzeczywistości i przenieść na moment do świata magii, który bardzo pobudza wyobraźnię i pozwala odlecieć. 

Jak Wam się podobają tego typu posty? Chcielibyście coś o serialach/filmach/książkach? Koniecznie dajcie mi znać! A tymczasem- udanej niedzieli! :)

05.08.2016r data o której ciężko będzie zapomnieć

Już w lutym wiedziałam, że jestem mega szczęściarą, ponieważ pewna osoba obdarowała mnie biletami na koncert światowej, niesamowicie utalentowanej gwiazdy, jaką jest Rihanna. Z racji tego, że mam obsesję na punkcie jej najnowszej płyty "Anti", był to trafiony prezent i tak oto przez pół roku chodziłam podekscytowana wyczekując tej magicznej daty. 

Tak naprawdę wiele rzeczy sprawiło, że ten koncert miał być wyjątkowy.

Warszawa- miasto, które uwielbiam odwiedzać, ze względu na swoją przepiękną nowoczesną architekturę w środku samego centrum, ona zdecydowanie przypomina o tym, że Polska nie jest aż tak zacofana i również mamy piękne widoki, może stolica nie składa się wyłącznie z drapaczy chmur ale zdecydowanie wyróżnia się ich ilością na tle pozostałych polskich miast.

Stadion- Nigdy nie byłam na stadionie, a co więcej- KONCERT w takim miejscu?! Przecież takie rzeczy tylko w snach... a tu nagle ja, osoba, która będzie częścią tak dużego wydarzenia, małą cząstką wśród tysiąca ludzi, które wyglądają z górnych trybun jak mrówki.

Świetny support- The Weeknd, kolejny powód dla którego pragnęłam tam być, uwielbiam ten zespół, niestety chłopcy zrobili psikusa i odwołali swój występ. Ogromny smutek i rozczarowanie. Może innym razem...


Dzień koncertu. Już o 18:00 zjawiłam się z Martą na stadionie, samo wkroczenie w jego teren zapierało dech w piersi. To było jedno wielkie "WOW", "jaki on duży", "ile tu ludzi", "jak tu ładnie". Cały teren był obstawiony budkami z jedzeniem oraz merchandisem Rihanny więc wyglądało to bardzo klimatycznie. Wielki plus. 

Wejście. Stadion zapełniony ogromną ilością ludzi, osobiście uważam, że miałam znakomity widok na całokształt przez górne trybuny, z których nie dało się czegokolwiek pominąć. 



Tuż po naszym wejściu imprezę zaczął rozkręcać DJ, bardzo przeciętny, nawet imienia nie pamiętam, za co przepraszam jego fanów, bo zapewne jest to znacząca osoba ale swoimi remixami nie porwał mojej duszy.

Ku głębokiemu zaskoczeniu Big Sean był fenomenalny! Rozniósł ten stadion. Poszłam na ten występ z brakiem jakiejkolwiek wiedzy na temat jego osoby bądź muzyki. Okazało się, że całkiem przypadkiem znam aż dwa jego utwory! Oczywiście świetnie bawiłam się przy wszystkich, bo jak się okazuje, nie wystarczy posiadać samych hitów, czasem jedyne czego potrzeba, to pozytywna energia, którą poczują od Ciebie ludzie i bum. Już są Twoi. Świetny muzyk, polecam.




Nadeszła ta długo wyczekiwała chwila... Rihanna! Usłyszałam piski aczkolwiek nie wiedziałam co się dzieję, okazało się, że wokalistka wyłoniła się z tłumu zaskoczonych fanów, którzy mieli niesamowitą okazję zobaczyć swoją idolkę face to face. Uznaję to za bardzo dobry element tego koncertu. Następnie Riri wskoczyła na szklany podest, a teraz szczęsciarzami były osoby, które stały pod nim i z bliska widziały twerk samej Rihanny. Wokalistka ani na chwilę nie przestała zaskakiwać swoją kontrowersją ale oczywiście oprócz tego wokalem, który jest mocny i czysty. Potwierdzam, Riri umie śpiewać i do tego dać niesamowite show od którego ciężko oderwać wzrok. 




Oczywiście jako fanka ballad oraz chwytających za serce utworów, Rihanna zdecydowanie urzekła mnie wszystkimi powolnymi utworami, dzięki którym umysł na moment odleciał, a serce zaczęło się rozpływać. 

Riri od zawsze była na mojej liście osób, które chciałabym zobaczyć, udało się i jestem z tego powodu niesamowicie zadowolona aczkolwiek koncertu stadionowego nie można porównywać do występów na halach. Jest to coś zdecydowanie innego, określiłabym to raczej jako "show". Marta, która ze mną była określiła to jako "Film", który przyjemnie się oglądało. Zmiana stroju co 3 piosenki, przerywanie show przez tancerzy na ich własny pokaz umiejętności tanecznych. Tak jak powiedziałam, każdy z Was powinien to przeżyć ale ja zostaje fanką koncertów, na których mogę skakać tak mocno, ze nie czuję nóg na drugi dzień oraz jestem zła przez siniaki, które nabiły mi osoby skaczące obok. Może to ten rock'n'roll, który gdzieś tam we mnie jest?




Najbardziej cieszą te małe rzeczy. Dzięki temu koncertowi, udało mi się w końcu spotkać z Paolo, z którym łączyła mnie wyłącznie internetowa znajomość przez około 3 lata. Uwielbiam takie momenty. 


Jest jeszcze mnóstwo rzeczy o których chciałabym napisać typu; moja urodzinowa impreza-niespodzianka, posiadanie kota na tydzień, wakacje w Koninie ale w końcu to post o Rihannie więc nie wypada, jedynie co powinnam zrobić to wziąć się za pisanie kolejnego posta i może dostaniecie go jeszcze w tym tygodniu, co myślicie? Dajcie znać czy interesują Was moje przygody z kotem- szczeniakiem. 





Shentele by Sara Veronica. Obsługiwane przez usługę Blogger.