Odciągnąć mnie sprzed ekranu to naprawdę ciężka rzecz. Przyznam szczerze - tak już mam. Od czasów podstawówki swoje popołudnia spędzam przy dobrym filmie lub serialu. Mam taki zwyczaj, że w tygodniu puszczam dobry serial, a w weekend dobry film. Chociaż to "dobry" to niestosowne słowo - bo to czy produkcja będzie dobra, to właśnie dopiero się okaże! Zawsze ufam świetnym opisom, które zachęcają mnie do obejrzenia danego tytułu. Jak często jednak jest tak, że serial/film totalnie nas nie wciąga? Cierpię na coś takiego, że nie lubię czuć, że "tracę czas" więc gdy dana produkcja nie spodobała mi się po pilotażowym odcinku - odpuszczam. Nauczyłam się jednak oglądać filmy do końca - to już coś! Przechodząc do tematu, dziś opowiem Wam o serialach, które skradły moje serce w tym roku. 

 

Emily in Paris


Czy serial może być uroczy? Otóż tak. Lily Collins to dobra recepta na każdą wchodzącą w streamingi produkcję. Niezwykle urocza, uśmiechnięta dziewczyna, którą każda z nas chciałaby być. Nie udawajmy, że nie! Czy coś mogło pójść nie tak w trakcie odgrywanej przez nią roli Emily? Nie było nawet takiej opcji. Podobno serial zebrał sporo negatywnych recenzji. Dlaczego? Wiecie, żyjemy w czasach, kiedy bycie poprawnym to #musthave, a jednak jest to serial opierający się na stereotypach, co oznacza, że producenci stąpali po cienkim lodzie. Stereotypy często równają się wyśmiewaniu się z danej społeczności. Uważam jednak, że czasem zbyt wiele sobie niepotrzebnie dopowiadamy - ja nie odebrałam tego serialu w żadnym wypadku jako wyśmiewczego. Emily In Paris zdecydowanie sprawiła, że chciałabym zamieszkać w Paryżu, pić wino i chodzić na lunche w środku pracy. Każdy wieczór przy tym serialu mijał niezwykle miło, zatraciłam się w tej fantazji. Takie seriale uwielbiam, just take me to Paris, please!

Opowieści z San Francisco


Produkcje dedykowane społeczności LGBT+ zawsze zdobywają moją uwagę. Jednak z racji tego, że jestem bardzo wymagająca odnośnie takich tematów to stosunkowo rzadko polecam te, które obejrzałam. Bardzo nie lubię, kiedy dane filmy/seriale zdobywają popularność, a są one wbrew pozorom szkodliwe dla środowiska LGBT+, uwielbiam jednak, kiedy pokazuje się tę społeczność od strony ich normalnego życia, zmagań, problemów. "Opowieści z San Francisco" pomimo wielu przyjemnych scen, ukazuje także te mniej kolorowe strony bycia sobą. Obejrzyjcie, bo obsada jest zacna, a każda taka produkcja, która nie jest zakłamana, a pokazuje najzwyczajniejszą w świecie prawdę, powinna być dla Was cenną lekcją na temat tego środowiska. W końcu - seks edukacji nie mamy, pozostały nam więc dobre seriale. 

The Umbrella Academy


Dlaczego nikt wcześniej mi nie powiedział, że wokalistka My Chemical Romance tworzy takie świetne rzeczy?! Tak. Ten serial powstał najpierw w jego głowie, w postaci komiksu - a teraz możecie go oglądać m.in. na Netflixie. Świetna obsada, fantastyczny (dosłownie) klimat. Ja osobiście zakochałam się w postaci Klausa - dla samej tej postaci warto ten serial obejrzeć. Ciekawostka: Aktor był sceptycznie nastawiony do przyjęcia tej roli - dobrze, że to krótkie wahanie jednak minęło, co to by była za strata moi drodzy! Jeśli lubicie tematy apokaliptyczne, podróże w czasie - to zdecydowanie jest to serial dla Was.

Wieczna Wiedźma


Tell me there's a witch and I'm in. Jeśli mnie znacie, to wiecie, ze temat wiedźm nie jest mi obcy. Uwielbiam ten klimat w każdej jego postaci. Zawsze chętnie sięgam po takie produkcje nawet jeśli targetem są dzieci. "Wieczna Wiedźma" to serial kolumbijski, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Wśród ogromnej ilości podobno magicznych seriali ciężko znaleźć taki, który rzeczywiście odzwierciedla moje wyobrażenia na temat magii. Tej produkcji zdecydowanie to się udało!

Dynastia


Światła reflektorów, sława i pieniądze. O tym właśnie jest "Dynastia". Serial opowiada historię niezwykle bogatej rodziny i ich codziennych zmagań. Fallon, czyli główna postać to bohaterka od której ciężko oderwać wzrok. Ona zdecydowanie zbudowała ten serial i sprawiła, że chce się po niego sięgać. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnego sezonu, zwłaszcza, że przez pandemię poprzedni został skrócony o kilka odcinków - ale podobno maja je dograć i wypuścić razem z premierą czwartego sezonu!

Opowieść Podręcznej


Długo przymierzałam się do obejrzenia tego serialu, ale w końcu się zmotywowałam. To nie jest ten serial, który ogląda się dla przyjemności. Na pewno nie jest on jednym z tych, które odpalamy w piątkowy wieczór dla relaksu. To ciężka historia kobiet (na szczęście fikcyjna), ale momentami przecieram oczy gdy widzę, że w Polsce mogłoby dojść do podobnych sytuacji. Każda feministka - i oczywiście nie tylko - powinna obejrzeć, warto. 

Pose


Kolejna niezwykle kolorowa, energiczna, pozytywna odsłona osób LGBT+, a w szczególności "T", czyli osób transseksualnych. Uważam, że jest to jeden z najlepszych seriali na temat tej społeczności. Na pewno pokochają go osoby, które są fanami RuPaul's Drag Race. Kolorowe stroje, wybiegi i kultowa muzyka. Wiecie, jest piękne, ale momentami wbija w fotel - to smutne ile schodów trzeba pokonać by być sobą. W niektórych krajach osoby LGBT+ świętują swoje prawa i to jak wiele się zmieniło, tymczasem Polska wciąż oto walczy - przykre. Obowiązkowo trzeba obejrzeć!

Czysta Krew


Wampiry, wilkołaki, czarownice - cały miks fantastycznych postaci. Uważam, że "Czysta Krew" to #musthave do obejrzenia dla fanów takich produkcji jak: "Pamiętniki Wampirów", "The Originals" czy "Zmierzch". Jednak w przypadku tego serialu jest mnóstwo krwi i momentami drastycznych scen. Producenci zdecydowanie nie cackali się z tematem i przedstawili go tak okrutnie jak tylko można. Przyznam, że serial ten zaczęłam oglądać już około 8 lat temu, ale szybko go przerwałam - wtedy był dla mnie zbyt ostry, jednak po upływie czasu totalnie go doceniłam! Pewne produkcje zdecydowanie wymagają osiągnięcia dojrzałości. 

Locke & Key


Kiedy myślisz, że na tym świecie zostało już wszystko powiedziane i ciężko jest wymyślić dobry,  totalnie oryginalny serial to na przeciw wychodzą producenci "Locke & Key". Totalnie dziwaczny, z przepięknym bajkowym przesłaniem - czegoś takiego jeszcze nie było. Historia w zupełności nie należy do najprostszych, bo przyznam, że momentami sama zakręciłam się w fabule. "Locke & Key" przypomina te bajkowe, fantastyczne produkcje, w którym totalnie można się zatracić. Magiczne klucze, tajemnicze przejścia - to historia bez końca. Musicie obejrzeć!

Opowiedz Mi Bajkę


"Opowiedz Mi Bajkę" to genialny serial, który w swojej fabule pokazuje postacie z bajek jako osoby istniejące w życiu prawdziwym. Niezwykle ciekawa mieszanka - fabuła mega wkręca! Każdy odcinek trzyma w napięciu, a rozwiązanie czekać będzie na Was dopiero na samym końcu - przez to ogląda się go jeszcze lepiej! Są dwa sezony i więcej nie będzie - każdy z sezonów to odrębna historia, jednak aktorzy pozostali Ci sami. Warto wysłuchać tę bajkę!

Szukając Alaski


John Green tworzy najpiękniejsze historie. Jestem fanką jego książek i w większości przypadków ich ekranizacje wypadają równie dobrze! W "Szukając Alaski" jestem przede wszystkim zachwycona pięknymi dialogami oraz estetyką, która jest utrzymywana przez całość serialu, jak się pewnie domyślacie jest to jeden sezon, który opowiada całą historię zawartą w książce. Jeśli uwielbiacie rozczulające sentencję i twórczość Johnego Greena to zapewne zakochacie się równie mocno jak ja.

 

Wczoraj zrobiłam pierwszy krok ku zmienieniu czegoś w pielęgnacji swojej skóry - w moim nowo ulubionym miejscu w Poznaniu, a mianowicie w salonie kosmetycznych Maki i Chabry (pozdrawiam serdecznie Panią Dorotę i Julkę!) odbyłam zabieg, który ma na celu ogarnięcie mojej zanieczyszczonej strefy T. Dziś będę pisała o kosmetykach, które aktualnie używam i o tym, co one mi dają. Zanim zaczniecie się czymkolwiek sugerować chciałabym podkreślić jaki typ cery posiadam. Dla mnie osobiście jest to typ cery problematycznej, tzn: zawalona strefa T, zaskórniki, wypryski, przebarwienia oraz blizny potrądzikowe. Jako, że uwielbiam testować nowe kosmetyki to ciężko jest mi zostać przy jednej marce, ale jesień to zawsze dla mnie sezon, który poświęcam na głębszą pielęgnację i regenerację skóry po lecie. Aktualnie przymierzam się do zmiany kosmetyków na bardziej profesjonalne, ale mimo wszystko chętnie opowiem o tym, czego do tej pory używałam i jakie przynosiło mi to efekty. 



BANDI MEDICAL EXPERT
Produkt: Kojący płyn micelarny do demakijażu twarzy, oczu i ust
Zastosowanie: Usunięcie makijażu oraz zanieczyszczeń z całego dnia i pozostawienie przy tym skóry w stanie ukojonym.

Moje spostrzeżenia: Jeśli chodzi o kosmetyki myjące to zawsze mam z nimi spory problem. Moja skóra lubi się wysuszać, naciągać oraz szczypać. W przypadku tego produktu byłam bardzo zadowolona - nie wysusza, nie szczypie, moje oczy, jak i cała twarz były z tego powodu bardzo wdzięczne! Przetestowałam wiele płynów micelarnych i to jest jeden z niewielu, który mnie nie podrażnia. Dodatkowo oczywiście świetnie zmywa makijaż, jedyny minus: nie radzi sobie z makijażem wodoodpornym.

Cena: 49,99 zł
Możesz go kupić np. w Hebe


NACOMI
Produkt: Hydrating Toner
Zastosowanie: Tonik nawilżająco-łagodzący, powinien nawilżyć oraz ukoić skórę.

Moje spostrzeżenia: Uwielbiam po umyciu twarzy twarzy tonizować skórę. Obserwując właśnie genialne Maki i Chabry na Instagramie dowiedziałam się, że tonizacja to #musthave przy pielęgnacji.

____
Wiedzieliście, że zostawiając płyn micelarny na twarzy przyczyniamy się do jeszcze większego łapania bakterii? Płyn micelarny powinno się zmyć lub tonizować - nigdy natomiast nie powinno zostawiać się go na twarzy bez zmycia lub zamknięcia innym produktem. 
___
Tonik ten jest bardzo przyjemny, delikatny, kojący. W tym przypadku również sięgnęłam po kolejną butelkę. Dodatkowo spójrzcie na to opakowanie - przepiękne!

Cena: 26,99 zł
Możecie go kupić np. w Hebe



NACOMI
Produkt: Masło do ust o zapachu deseru Panna Cotta
Zastosowanie: Nawilżenie, natłuszczenie, zapewnienie ochrony.

Moje spostrzeżenia: Niestety, ale nie jest to produkt po który sięgnę kolejny raz. Z masełkami do ust miałam już styczność wielokrotnie i oczekuje od nich troszkę czegoś innego. Masło to jest baaaardzo twarde, a dodatkowo po nałożeniu na usta i tak po jakimś czasie występuję u mnie uczucie suchości. Należę do tych osób, które mega nie cierpią suchych ust, dlatego niestety to masło używam w towarzystwie także innych wspomagających produktów do skóry ust.

Cena: 9,99 zł
Można je kupić m.in. w Hebe 


TOŁPA
DERMO FACE, PHYSIO
Produkt: Dwufazowy płyn do demakijażu oczu
Zastosowanie: Usunięcie wodoodpornego makijażu oraz pielęgnacja rzęs.

Moje spostrzeżenia: Produkt, który naprawdę mnie uratował! Wbrew pozorom jest baaardzo ciężko o dobry płyn dwufazowy, który dokładnie domyje tusz wodoodporny. Pamiętam jak dziś ten dzień, kiedy NIC nie mogło domyć moich rzęs. Przedstawiony produkt poradził sobie z tym bez zarzutu, dodatkowo nie podrażnił moich oczu, czyli całkowicie spełnił moje oczekiwania.

Cena: 24,99 zł
Można go kupić m.in. u samego producenta.



TOŁPA
DERMO FACE
Produkt: Strefa T. Enzymatyczna maska z glinkami
Zastosowanie: Oczyszczenie i odblokowanie porów, eliminacja błyszczenia i szarego kolorytu, wygładzenie oraz nawilżenie.

Moje spostrzeżenia: Na ten moment zużyłam pół tubki i jak pewnie domyślacie się nie ma powalających rezultatów, co pokreśliła moja kosmetolog, ale wydaje mi się, że pół tubki to i tak mało, by ocenić jakość produktu, dlatego nie chcę wypowiadać się negatywnie. Podoba mi się baaardzo jego zapach i to, że w stosunku do innych produktów z glinkami nie sprawia on, że skóra się napina a wręcz przeciwnie - jest ona rozluźniona i na pewno nie podrażniona. Dodatkowo bardzo łatwo można zmyć ten produkt, co ponownie pokazuje, że nasza skóra nie ma prawa być po nim podrażniona. Miewałam maseczki, które totalnie nie chciały zejść więc szorowałam tę twarz, a ona później była cała czerwona i podrażniona - moim zdaniem to mija się z celem. 

Cena: 32,99 zł
Można ją kupić m.in. u samego producenta. 


BANDI
MEDICAL EXPERT
Produkt: Anti Acne+, skoncentrowana ampułka antytrądzikowa z 2% kwasem salicylowym + olejkiem z drzewa herbacianego
Zastosowanie: Hamowanie występowania zaskórników, zmatowienie skóry, ujednolicenie cery.

Moje spostrzeżenia: Jestem w połowie stosowania tego produktu i w porównaniu do początku aż do dnia dzisiejszego moja opinia uległa drastycznej zmianie. Początkowo moja cera zareagowała pozytywnie na ten produkt, zauważyłam, że moja "kaszka" na brodzie zanika - super! Niestety był to efekt chwilowy. Późniejsze nakładanie produktu nie dawało praktycznie nic, momentami jedyne co widziałam to wysuszenie skóry. Myślałam, że znalazłam rozwiązanie do mojego problemu, ale niestety nie. Teraz już też wiem, że to stężenie kwasu nie jest też jakoś super duże, co może wpływać na tak niskie działanie, a moja cera jest jednak wymagająca.

Cena: 47,99 zł
Można ją kupić m.in. w Hebe. 


ISANA
Produkt: Ochronna pomadka do ust
Zastosowanie: Pielęgnacja, ochrona.

Moje spostrzeżenia: Jeśli będę kontynuowała cykl związany z kosmetykami to zobaczycie, że przy pomadkach ochronnych często będę bardzo krytyczna. Niestety wymieniony produkt również totalnie się nie sprawdza. Jest tłusty, co bardzo się ceni, ale jak tylko się wchłonie to skóra ponownie robi się sucha. Stosowałam tę pomadkę samodzielnie przez jakiś czas i również musiałam się podeprzeć dodatkowych produktem, bo moje usta były wręcz coraz bardziej suche.

Cena: 4,69 zł
Można ją kupić w Rossmanie. 


BANDI
MEDICAL EXPERT
Produkt: Anti Dry +, emulsja silnie nawilżająca 1% ektoiny oraz kwas hialuronowy niskocząsteczkowy
Zastosowanie: Przywrócenie, wyrównanie i utrzymanie prawidłowego poziomu nawilżenia skóry.

Moje spostrzeżenia: Bardzo przyjemny produkt. Lekka, delikatna konsystencja. Skóra po nim jest jak "pupcia niemowlęcia". Używam tylko wtedy, kiedy czuje, że moja twarz potrzebuje dodatkowego zastrzyku nawilżenia. Nie używam na codzień, bo nie czuje takiej potrzeby - osobiście wolę walczyć z przebarwieniami, czy z trądzikiem, a gdy przesuszę skórę to sięgam właśnie po ten krem. Działa!

Cena: 59,99 zł
Można go kupić m.in. w Hebe. 



NACOMI
Produkt: Face Cleansing Foam Avocado
Zastosowanie: Odżywienie, regeneracja oraz nawilżenie skóry.

Moje spostrzeżenia: Czy również należycie do osób, które chętniej kupują kosmetyki ładniej wyglądające? Nie mogę się powstrzymać tutaj od komentarza. Bardzo niepodoba mi się opakowanie i totalnie nie widać tego na zdjęciu, ale na żywo jest takie duże i nieeleganckie. W porównaniu do toniku, który wcześniej prezentowałam, ten produkt jest taki, że chce się go schować do szuflady żeby nikt nie widział, że go używamy (przepraszam Nacomi!). Ale przejdźmy do rzeczy ważniejszych - piankę stosuje stosunkowo od niedawna, na ten moment nie do końca podoba mi się jej zapach oraz to, że mimo wszystko jak na piankę to słabo się pieni, a ja uwielbiam poczucie, że mam na tej twarzy sporo produktu i że ładnie wszystko się myje/czyści. Jeśli chodzi o efekty to ciężko na ten moment mi cokolwiek powiedzieć, ale tych kilka elementów nie skłoni mnie raczej do sięgnięcia po kolejną sztukę produktu.

Cena: 26,99 zł
Można ją kupić m.in. w Hebe. 



PURE by CLOCHEE
Produkt: Wygładzający peeling enzymatyczny
Zastosowanie: Złuszczenie naskórka.

Moje spostrzeżenia: Marka PURE to moje nowe odkrycie i totalnie się w nich zakochałam. Ten peeling to moja kolejna sztuka, a w koszu czeka jeszcze kolejna, bo naprawdę im zaufałam. Jest on niesamowicie delikatny, przyjemny, skóra po nim jest gładka i nie dzieje się z nią nic złego. Zdradzę Wam, że chcę postawić troszkę bardziej na tę markę, dlatego będę testowała jeszcze jej 2 produkty dla cery problematycznej.

Cena: 44,99 zł
Można ją kupić m.in. w Hebe. 


TOŁPA
DERMO FACE
Produkt: Strefa T, nawilżające serum-booster
Zastosowanie: Nawilżenie, eliminacja szarego kolorytu skóry, odblokowanie porów, eliminacja błyszczenia.

Moje spostrzeżenia: Produkt ten posiada niesamowity zapach, tak jak wcześniej opisywana maska z tej samej serii. Niestety po użyciu już ponad połowy butelki nie mam zbyt dobrego odczucia w stosunku do tego serum. Zniechęciło mnie samo opakowanie i słabo działająca pompka, przez co produkt czasem rozpryskuje mi się po mieszkaniu - nie wiem czy da się tego dobrze używać. Strefa T nadal u mnie leży, ale wiem, że to dopiero połowa produktu więc stad może być mizerny efekt. Na pewno nie zgodzę się z tym, że jest to serum wspomagające zmniejszenie świecenia się skóry, bo świecę się po nim bardziej niż bez niego. 

Cena: 34,99 zł
Można je nabyć u producenta. 


BANDI
PROFESSIONAL
Produkt: Sebo Care, PMF Krem redukujący niedoskonałości na noc
Zastosowanie: Delikatne złuszczenie naskórka, redukcja zaskórników, zmniejszenie ilości widocznych porów, efekt odświeżenia.

Moje spostrzeżenia: Ten produkt jest też stosunkowo nowy, bo jestem dopiero w połowie opakowania. Efektów nie widzę, co możecie wywnioskować z moich poprzednich słów. Lubię nakładać ten produkt na noc, ponieważ jest bardzo delikatny, nie daje efektu ściągnięcia twarzy i sprawia, że skóra przy nim spokojnie funkcjonuje. 

Cena: 49,99 zł
Można go kupić m.in. w sklepach Hebe. 


NACOMI
Produkt: Aqua Hydra Skin, Sleeping Mask
Zastosowanie: Natychmiastowe nawilżenie głębokich warstw skóry, zapobieganie przedwczesnemu starzeniu się skóry.

Moje spostrzeżenia: Produkt ten kupił mnie reklamą influencerską - przyznam bez bicia. Często przewijał mi się on na story różnych osób i postanowiłam po niego sięgnąć. Jest to rzeczywiście przyjemny koktajl dla naszej skóry, o bardzo delikatnym działaniu. Ja stosowałam go typowo na noc, oczyszczałam twarz i kładłam tak się z nim spać. Minus, który tutaj widzę to to, że ta maska jakoś super nie wchłania się i rano i tak sporo musiałam zmywać, a wydaje mi się, że to nie jest dobra cecha. Myślę, że to na ten moment jest to takie jednorazowe sięgnięcie po ten produkt, bo nie czuję, by robił on cokolwiek mojej cerze - nie podrażnia, ale też nie sprawia, że jest ona super promienna.

Cena: 49,99 zł
Można go kupić m.in. w Hebe. 


Podsumowując: 

Produkty do których na pewno wrócę to:

- Płyn micelarny BANDI;
- Tonik NACOMI;
- Płyn dwufazowy TOŁPA;
- Enzymatyczna maska TOŁPA;
- Krem nawilżający BANDI;
- Peeling enzymatyczny PURE by CLOCHEE.

Koniecznie dajcie znać na moim Instagramie, czy tego typu wpisy Wam odpowiadają.

Wszystkie produkty wymieniony w tekście pochodzą od marek #crueltyfree i nie mają żadnych powiązań z testami na zwierzętach.

Chcesz wiedzieć, czy Twoja ulubiona marka posiada status #crueltyfree? Sprawdź na: Happy Rabbit, Kosmetyki bez okrucieństwa lub Logical Harmony.

Do następnego!

Od kiedy przeszłam na wegetarianizm, zmieniły się nie tylko moje zwyczaje żywieniowe, ale także i styl życia. Cały konsumpcja zmieniła dla mnie oblicze, ponieważ jak się okazuje nawet sięgając po kosmetyki można przyczynić się do czyjejś krzywdy, a jeśli rezygnuje się w celu zmniejszenia krzywdy słabszych to warto walczyć o ich prawa także w innych obszarach.


Wielu z nas jest nieświadomych tego, że wciąż istnieją marki, które mają powiązania z testowaniem kosmetyków na zwierzętach. Jak się okazuje, taka właśnie była cała moja kosmetyczka - przepełniona okrucieństwem. Szybko jednak zagłębiłam się w temat i dzięki takim organizacjom jak: Happy Rabbit, Kosmetyki bez okrucieństwa, czy Local Harmony dowiedziałam się, jak sięgać po takie produkty, które absolutnie nie krzywdzą żywych istot.

Podczas zakupów często można zauważyć, że na produktach różnych marek widnieją znaczki podkreślające, że są "cruelty free" - niestety, ale często nie jest to prawdą. W Uni Europejskiej testy na zwierzętach są absolutnie zakazane, jesteście więc pewnie ciekawi jak jednak do tego dochodzi?



Wasza ulubiona marka może znajdować się nie tylko w Polsce czy Europie, ale np. także w Chinach, a testy na zwierzętach w tym właśnie kraju są na ten moment obowiązkowe to oznacza, że w naszym kraju rzeczywiście marka nie dopuszcza się do testowania swoich kosmetyków, bo nawet nie może tego robić, ale w Azji jest do tego zobowiązana i tym samym takowe testy wykonuje. Wielu wtedy mówi: Ok, ale skoro muszą, to co mają zrobić, skoro tam jest takie prawo? Kochani, można wszystko, ale nikt kompletnie do niczego nikogo nie zmusza. Obecność danej marki w Chinach to czysty wybór spowodowany chęcią zwiększenia zarobku. Oznacza to, że firma kieruje się kompletnie innymi wartościami niż ja, dlatego nie zamierzam jej wspierać przez kupowanie jej produktów.

Jak jeszcze firma może być powiązana z testowaniem na zwierzętach? 

Każda marka ma swoich dostawców - żeby dany produkt został stworzony musi on posiadać do tego wszelkie potrzebne składniki, a te właśnie składniki zdobywa się z różnych źródeł - i tutaj znowu zatacza się koło, dana firma może zupełnie nie testować kosmetyków i nawet może nie pojawiać się na rynku azjatyckim, ale za to może być stałym klientem dostawcy danego składniku, który testuje go na zwierzętach.

Kolejne powiązanie z testowaniem na zwierzętach posiadają np. firmy, które nie testują, ale ich firma matka spod której pochodzą już te testy robi. Polega to na zasadzie: istnieje dana grupa, grupa ta dzieli się na spółki, spółka matka testuje na zwierzętach, natomiast spółka A i B nie testują na zwierzętach. Na sprzedaży produktów i tak zarabia spółka matka - dlatego kupując produkty spółek A i B wspieramy testowanie produktów na zwierzętach. 



Wymienione przeze mnie formy testowania produktów na żywych istotach to najbliżej znane mi tematy. W tematykę #crueltyfree zagłębiam się dopiero od niedawna, ale ze sprawdzonych źródeł wiem, że istnieją metody wykonywania testów w inny sposób - żyjemy w XXI wieku i naprawdę da się to zrobić. Nie mam jednak wystarczającej wiedzy, by opowiedzieć Wam o tym procesie więc pominę ten temat, ale jeśli jesteście ciekawi to odsyłam do Internetów.

Od conajmniej roku lub dłużej nie sięgam po produkty marek, które nie są zgodne z moim sumieniem - chętnie w kolejnym poście opowiem Wam o tym, czego używam i jakie marki #crueltyfree szczerze polecam. Koniecznie dajcie mi znać na moim Instagramie, jeśli chcielibyście post o takiej tematyce.

Napisz do mnie: www.instagram.com/Sara_Veronica 


Do następnego!


PS. Jeśli chcesz dołączyć do grupy osób wspierających kosmetyki bez okrucieństwa to koniecznie zapisz się do tego grona i już zawsze bądź świadom po co sięgasz w sklepie:

https://www.facebook.com/groups/1638940739682522/ 

https://www.facebook.com/groups/kosmetykiweganskie/


W lutym tego roku zapadła bardzo poważna decyzja - powiększenie przestrzeni o jeszcze jednego członka rodziny, jest nim tak zwany "wiercipiętek", a dokładniej Harry - Golden Haru's Mind - Alien, kot rasy Devon Rex. Osoby, które znają mnie bliżej przeżyły nie miały szok gdy oznajmiłam im, że właśnie ten mały stworek powiększy nasze stado. Nie będę ukrywać, że od zawsze byłam mega psiarą, z kotami było mi nie po drodze, miałam dwa dachowce, ale nasze drogi szybko się rozeszły - jak zapewne wiecie ten gatunek zwierząt kroczy swoją własną ścieżką, tak też było w przypadku tych wolno żyjących pięknych stworków, dlatego szybko nasza wspólna przygoda się zakończyła. 




Należę do tych osób, które po usłyszeniu budzika chwytają za telefon i buszują po sieci - z psychologicznego punktu widzenia jest to jedno z najgorszych nawyków, ale dzisiaj nie o tym - przeglądając więc tak namiętnie Internety z rana napotkałam zdjęcie swojej starej znajomej z przepięknym kotem. Jako fanka sfinksów byłam po prostu zakochana po uszy. Ten kot wyglądał identycznie z taką różnicą, że posiadał umaszczenie w postaci sierści. Wpadłam po uszy. Musiałam się koniecznie dowiedzieć więcej na temat tej rasy.




Spędziłam cały dzień, a potem kolejne dni na zagłębianiu się w charakter tych kotów. Okazało się, że jest to dokładnie takie zwierzę jakie chciałabym mieć u swego boku. Nie będę tutaj dokładnie opisywać tej rasy, ale opiszę ją w postaci moich ulubionych cech: proludzkie, inteligentne (potrafią uczyć się sztuczek), machają ogonem jak psy, uwielbiają siedzieć na ramieniu, nie posiadają podszerstka (idealne dla alergików), wykazują zero przejawów agresji.



Kolejnym etapem zakochiwania się w tej rasie było sprawdzenie, czy jest może w Poznaniu legalna hodowla, która ma właśnie devonki. Poświęciłam cały jeden wieczór na obdzwonienie kilku z nich. Dało mi to też cenną lekcję na temat tego, że warto uważać na to z kim się rozmawia. Spotkałam się z przypadkami, gdzie zaoferowano mi zobaczenie kota przy jego finalnym odbiorze - pamiętajcie, że hodowlę należy zobaczyć przed zakupem. Nie wspierajmy pseudo hodowli, które krzywdzą zwierzęta!

Jednak w trakcie tych rozmów trafiłam na niezwykle przemiła Panią Agatę, która była dokładnie taką osobą na jaką chciałam trafić. Podczas rozmowy telefonicznej, która trwała spokojnie z godzinę, odpowiedziała na wszelkie moje pytania, a poza tym ochoczo zaprosiła mnie do siebie bez żadnych zobowiązań w celu zapoznania się z tym, jakie naprawdę są devonki.



Spotkałyśmy się kilka dni później, zobaczyłam hodowlę, koty, a także usiadłyśmy przy stole i porozmawiałyśmy głębiej na temat charakteru kotów tej rasy. Wiedziałam, że to jest to. W tamtym momencie na wydanie był tylko jeden kotek - mały Harry, który został naszym Harrym.

Golden Haru's Mind to jego pełnoprawna nazwa/imię. Urodził się 8 stycznia, a jest z nami od 16 maja. Przyznam szczerze, że posiadanie tego małego stworka to nie jest prosta sprawa. Pierwszy dzień był stresujący zarówno dla nas jak i dla tego małego zgredka, ale to nie powstrzymywało go od wtulania się w nasze ramiona. Są to zwierzęta, które nieustannie dzielą się miłością i tego samego oczekują w zamian.



To nie są koty, które załatwią Wam się na dywanie - Harry od razu trafił do swojej kuwety. Co prawda szybko uznał, ze narożnik łóżka to jego drapak, ale wystarczyło kilka podejść, by nauczyć go, ze się pomylił. To kot, który z Wami porozmawia, jeśli czegoś potrzebuje - nie mówię tu o "miauczeniu" ale o kocio-ludzkiej rozmowie, może kiedyś uda mi się uwiecznić taki moment. Ostatnie noce budzę się z małą buzią obok mojej, te koty naprawdę śpią jak dzieci, mlaskają przez sen i przytulają się łapkami. Devon Rex to rasa, która kocha ludzi, jestem wciąż pod wrażeniem tych kotów i wszystkim ogromnie polecam właśnie je.

Jeśli jesteście ciekawi Harrego i naszych przygód to gorąco zapraszam Was na naszego Instagrama:

Do następnego!



Od wczesnych lat miałam w sobie dużo empatii w kierunku zwierząt jednak wychowywałam się w rodzinie typowo mięsożernej, a co za tym idzie wegetarianizm nawet nie przyszedł mi do głowy przez długie lata. Za każdym razem przy stole, kształtując swoje wartości odżywcze, od moich wzorów do naśladowania - mamy czy babci - słyszałam słowa: pamiętaj zjedz mięsko, możesz zostawić ziemniaczki. Wysyłając takie słowa do mózgu bardzo młodego człowieka kształtuje się w nim przekonanie, że mięso to naprawdę ważny element w diecie. 


Ja nie lubiłam mięsa, ja je kochałam. Ilości mięsa, które pochłaniałam były ogromne. Często na śniadanie zjadałam bułkę z szynką, na obiad obowiązkowo schabowy, a na kolacje pewnie też jakąś kanapkę z mięsem. I tak mniej więcej wyglądał mój pełen tydzień - z mięsem jako głównym elementem mojej diety. Warzywa nigdy nie były dla mnie istotne, one były tylko dodatkiem. Dopiero w wieku około 22 lat zaczęłam rozumieć co robię,  czytałam na ten temat i okazało się, że mięso powinno się wręcz ograniczać, a ja je jadłam codziennie (!). Dodatkowo zaczęłam się zastanawiać, czy to normalne, że uważam się za obrończynie zwierząt, a tak chętnie przykładam się do ich cierpienia?

W końcu dwa lata temu zapadła finalna decyzja: kończę z tym. Na początku chciałam dopuszczać do diety ryby, ale szybko z tego zrezygnowałam - przecież to też jest mięso! Nie chcę się przyczyniać do cierpienia jakiejkolwiek żywej istoty, dlatego dziś żyję wolna od tego ciężaru, ale wróćmy do początku tej historii...

Na starcie w mojej głowie zapanował wielki chaos, okazało się, że ja nie mam pojęcia, jak robić bezmięsne posiłki i dodatkowo jeszcze muszę pamiętać, by zapewnić sobie odpowiednie właściwości odżywcze. Okazało się jednak, że istnieją zamienniki mięsne, a także takie produkty jak soczewica, ciecierzyca, falafel, tofu i wiele innych specjałów, które momentalnie pokochałam, a wcześniej naprawdę nigdy o nich nie słyszałam.



Dziś zrobiłam już tyle ciekawych wegetariańskich potraw, że spokojnie mogłabym zacząć tworzyć książkę kulinarną - ale stwierdziłam, że zamiast tego podzielę się swoimi ulubionymi przepisami w kolejnym wpisie na blogu. Są one niesamowicie proste i baaaardzo smaczne!

Analizując siebie oraz reakcje swoich znajomych na to co jem, dochodzę do wniosku, że osoby wychowane jako mięsożercy naprawdę niewiele wiedzą o diecie roślinnej - ja osobiście nie jadłam nigdy popularnych warzyw, odkryłam je dopiero stosunkowo niedawno. A trzeba pamiętać, że to właśnie warzywa i owoce dostarczają naszemu organizmowi tego, co najważniejsze. Mięso, przepełnione antybiotykami często jest dla nas wręcz szkodliwe.

Oczywiście wraz z przejściem na dietę wegetariańską obudził się we mnie zew osoby aspirującej do przejścia na weganizm - nie mówię, że kiedyś to nastąpi, ale jeśli mogę to kupuję zamienniki odzwierzęce, np. majonez oraz czosnek, mleko kokosowe/owsiane czy sery. A jeśli kupuje jajka to obowiązkowo z wolnego wybiegu, innych nie tykam. Im mniej okrucieństwa, tym lepszy sen - ja tak mam :)

Innym razem opowiem Wam jeszcze o tym jak wegetarianizm wpłynął na mój konsumpcjonizm, ale to kolejna długa lektura, której możecie wyczekiwać. Oczywiście chętnie poruszę inne tematy z tego zakresu, dlatego jeśli macie jakiekolwiek pytania bądź prośby odnośnie wpisów to proszę wysyłajcie je na: saramigaj@gmail.com

Do następnego!


Shentele by Sara Veronica. Obsługiwane przez usługę Blogger.