Od kiedy przeszłam na wegetarianizm, zmieniły się nie tylko moje zwyczaje żywieniowe, ale także i styl życia. Cały konsumpcja zmieniła dla mnie oblicze, ponieważ jak się okazuje nawet sięgając po kosmetyki można przyczynić się do czyjejś krzywdy, a jeśli rezygnuje się w celu zmniejszenia krzywdy słabszych to warto walczyć o ich prawa także w innych obszarach.


Wielu z nas jest nieświadomych tego, że wciąż istnieją marki, które mają powiązania z testowaniem kosmetyków na zwierzętach. Jak się okazuje, taka właśnie była cała moja kosmetyczka - przepełniona okrucieństwem. Szybko jednak zagłębiłam się w temat i dzięki takim organizacjom jak: Happy Rabbit, Kosmetyki bez okrucieństwa, czy Local Harmony dowiedziałam się, jak sięgać po takie produkty, które absolutnie nie krzywdzą żywych istot.

Podczas zakupów często można zauważyć, że na produktach różnych marek widnieją znaczki podkreślające, że są "cruelty free" - niestety, ale często nie jest to prawdą. W Uni Europejskiej testy na zwierzętach są absolutnie zakazane, jesteście więc pewnie ciekawi jak jednak do tego dochodzi?



Wasza ulubiona marka może znajdować się nie tylko w Polsce czy Europie, ale np. także w Chinach, a testy na zwierzętach w tym właśnie kraju są na ten moment obowiązkowe to oznacza, że w naszym kraju rzeczywiście marka nie dopuszcza się do testowania swoich kosmetyków, bo nawet nie może tego robić, ale w Azji jest do tego zobowiązana i tym samym takowe testy wykonuje. Wielu wtedy mówi: Ok, ale skoro muszą, to co mają zrobić, skoro tam jest takie prawo? Kochani, można wszystko, ale nikt kompletnie do niczego nikogo nie zmusza. Obecność danej marki w Chinach to czysty wybór spowodowany chęcią zwiększenia zarobku. Oznacza to, że firma kieruje się kompletnie innymi wartościami niż ja, dlatego nie zamierzam jej wspierać przez kupowanie jej produktów.

Jak jeszcze firma może być powiązana z testowaniem na zwierzętach? 

Każda marka ma swoich dostawców - żeby dany produkt został stworzony musi on posiadać do tego wszelkie potrzebne składniki, a te właśnie składniki zdobywa się z różnych źródeł - i tutaj znowu zatacza się koło, dana firma może zupełnie nie testować kosmetyków i nawet może nie pojawiać się na rynku azjatyckim, ale za to może być stałym klientem dostawcy danego składniku, który testuje go na zwierzętach.

Kolejne powiązanie z testowaniem na zwierzętach posiadają np. firmy, które nie testują, ale ich firma matka spod której pochodzą już te testy robi. Polega to na zasadzie: istnieje dana grupa, grupa ta dzieli się na spółki, spółka matka testuje na zwierzętach, natomiast spółka A i B nie testują na zwierzętach. Na sprzedaży produktów i tak zarabia spółka matka - dlatego kupując produkty spółek A i B wspieramy testowanie produktów na zwierzętach. 



Wymienione przeze mnie formy testowania produktów na żywych istotach to najbliżej znane mi tematy. W tematykę #crueltyfree zagłębiam się dopiero od niedawna, ale ze sprawdzonych źródeł wiem, że istnieją metody wykonywania testów w inny sposób - żyjemy w XXI wieku i naprawdę da się to zrobić. Nie mam jednak wystarczającej wiedzy, by opowiedzieć Wam o tym procesie więc pominę ten temat, ale jeśli jesteście ciekawi to odsyłam do Internetów.

Od conajmniej roku lub dłużej nie sięgam po produkty marek, które nie są zgodne z moim sumieniem - chętnie w kolejnym poście opowiem Wam o tym, czego używam i jakie marki #crueltyfree szczerze polecam. Koniecznie dajcie mi znać na moim Instagramie, jeśli chcielibyście post o takiej tematyce.

Napisz do mnie: www.instagram.com/Sara_Veronica 


Do następnego!


PS. Jeśli chcesz dołączyć do grupy osób wspierających kosmetyki bez okrucieństwa to koniecznie zapisz się do tego grona i już zawsze bądź świadom po co sięgasz w sklepie:

https://www.facebook.com/groups/1638940739682522/ 

https://www.facebook.com/groups/kosmetykiweganskie/


W lutym tego roku zapadła bardzo poważna decyzja - powiększenie przestrzeni o jeszcze jednego członka rodziny, jest nim tak zwany "wiercipiętek", a dokładniej Harry - Golden Haru's Mind - Alien, kot rasy Devon Rex. Osoby, które znają mnie bliżej przeżyły nie miały szok gdy oznajmiłam im, że właśnie ten mały stworek powiększy nasze stado. Nie będę ukrywać, że od zawsze byłam mega psiarą, z kotami było mi nie po drodze, miałam dwa dachowce, ale nasze drogi szybko się rozeszły - jak zapewne wiecie ten gatunek zwierząt kroczy swoją własną ścieżką, tak też było w przypadku tych wolno żyjących pięknych stworków, dlatego szybko nasza wspólna przygoda się zakończyła. 




Należę do tych osób, które po usłyszeniu budzika chwytają za telefon i buszują po sieci - z psychologicznego punktu widzenia jest to jedno z najgorszych nawyków, ale dzisiaj nie o tym - przeglądając więc tak namiętnie Internety z rana napotkałam zdjęcie swojej starej znajomej z przepięknym kotem. Jako fanka sfinksów byłam po prostu zakochana po uszy. Ten kot wyglądał identycznie z taką różnicą, że posiadał umaszczenie w postaci sierści. Wpadłam po uszy. Musiałam się koniecznie dowiedzieć więcej na temat tej rasy.




Spędziłam cały dzień, a potem kolejne dni na zagłębianiu się w charakter tych kotów. Okazało się, że jest to dokładnie takie zwierzę jakie chciałabym mieć u swego boku. Nie będę tutaj dokładnie opisywać tej rasy, ale opiszę ją w postaci moich ulubionych cech: proludzkie, inteligentne (potrafią uczyć się sztuczek), machają ogonem jak psy, uwielbiają siedzieć na ramieniu, nie posiadają podszerstka (idealne dla alergików), wykazują zero przejawów agresji.



Kolejnym etapem zakochiwania się w tej rasie było sprawdzenie, czy jest może w Poznaniu legalna hodowla, która ma właśnie devonki. Poświęciłam cały jeden wieczór na obdzwonienie kilku z nich. Dało mi to też cenną lekcję na temat tego, że warto uważać na to z kim się rozmawia. Spotkałam się z przypadkami, gdzie zaoferowano mi zobaczenie kota przy jego finalnym odbiorze - pamiętajcie, że hodowlę należy zobaczyć przed zakupem. Nie wspierajmy pseudo hodowli, które krzywdzą zwierzęta!

Jednak w trakcie tych rozmów trafiłam na niezwykle przemiła Panią Agatę, która była dokładnie taką osobą na jaką chciałam trafić. Podczas rozmowy telefonicznej, która trwała spokojnie z godzinę, odpowiedziała na wszelkie moje pytania, a poza tym ochoczo zaprosiła mnie do siebie bez żadnych zobowiązań w celu zapoznania się z tym, jakie naprawdę są devonki.



Spotkałyśmy się kilka dni później, zobaczyłam hodowlę, koty, a także usiadłyśmy przy stole i porozmawiałyśmy głębiej na temat charakteru kotów tej rasy. Wiedziałam, że to jest to. W tamtym momencie na wydanie był tylko jeden kotek - mały Harry, który został naszym Harrym.

Golden Haru's Mind to jego pełnoprawna nazwa/imię. Urodził się 8 stycznia, a jest z nami od 16 maja. Przyznam szczerze, że posiadanie tego małego stworka to nie jest prosta sprawa. Pierwszy dzień był stresujący zarówno dla nas jak i dla tego małego zgredka, ale to nie powstrzymywało go od wtulania się w nasze ramiona. Są to zwierzęta, które nieustannie dzielą się miłością i tego samego oczekują w zamian.



To nie są koty, które załatwią Wam się na dywanie - Harry od razu trafił do swojej kuwety. Co prawda szybko uznał, ze narożnik łóżka to jego drapak, ale wystarczyło kilka podejść, by nauczyć go, ze się pomylił. To kot, który z Wami porozmawia, jeśli czegoś potrzebuje - nie mówię tu o "miauczeniu" ale o kocio-ludzkiej rozmowie, może kiedyś uda mi się uwiecznić taki moment. Ostatnie noce budzę się z małą buzią obok mojej, te koty naprawdę śpią jak dzieci, mlaskają przez sen i przytulają się łapkami. Devon Rex to rasa, która kocha ludzi, jestem wciąż pod wrażeniem tych kotów i wszystkim ogromnie polecam właśnie je.

Jeśli jesteście ciekawi Harrego i naszych przygód to gorąco zapraszam Was na naszego Instagrama:

Do następnego!



Od wczesnych lat miałam w sobie dużo empatii w kierunku zwierząt jednak wychowywałam się w rodzinie typowo mięsożernej, a co za tym idzie wegetarianizm nawet nie przyszedł mi do głowy przez długie lata. Za każdym razem przy stole, kształtując swoje wartości odżywcze, od moich wzorów do naśladowania - mamy czy babci - słyszałam słowa: pamiętaj zjedz mięsko, możesz zostawić ziemniaczki. Wysyłając takie słowa do mózgu bardzo młodego człowieka kształtuje się w nim przekonanie, że mięso to naprawdę ważny element w diecie. 


Ja nie lubiłam mięsa, ja je kochałam. Ilości mięsa, które pochłaniałam były ogromne. Często na śniadanie zjadałam bułkę z szynką, na obiad obowiązkowo schabowy, a na kolacje pewnie też jakąś kanapkę z mięsem. I tak mniej więcej wyglądał mój pełen tydzień - z mięsem jako głównym elementem mojej diety. Warzywa nigdy nie były dla mnie istotne, one były tylko dodatkiem. Dopiero w wieku około 22 lat zaczęłam rozumieć co robię,  czytałam na ten temat i okazało się, że mięso powinno się wręcz ograniczać, a ja je jadłam codziennie (!). Dodatkowo zaczęłam się zastanawiać, czy to normalne, że uważam się za obrończynie zwierząt, a tak chętnie przykładam się do ich cierpienia?

W końcu dwa lata temu zapadła finalna decyzja: kończę z tym. Na początku chciałam dopuszczać do diety ryby, ale szybko z tego zrezygnowałam - przecież to też jest mięso! Nie chcę się przyczyniać do cierpienia jakiejkolwiek żywej istoty, dlatego dziś żyję wolna od tego ciężaru, ale wróćmy do początku tej historii...

Na starcie w mojej głowie zapanował wielki chaos, okazało się, że ja nie mam pojęcia, jak robić bezmięsne posiłki i dodatkowo jeszcze muszę pamiętać, by zapewnić sobie odpowiednie właściwości odżywcze. Okazało się jednak, że istnieją zamienniki mięsne, a także takie produkty jak soczewica, ciecierzyca, falafel, tofu i wiele innych specjałów, które momentalnie pokochałam, a wcześniej naprawdę nigdy o nich nie słyszałam.



Dziś zrobiłam już tyle ciekawych wegetariańskich potraw, że spokojnie mogłabym zacząć tworzyć książkę kulinarną - ale stwierdziłam, że zamiast tego podzielę się swoimi ulubionymi przepisami w kolejnym wpisie na blogu. Są one niesamowicie proste i baaaardzo smaczne!

Analizując siebie oraz reakcje swoich znajomych na to co jem, dochodzę do wniosku, że osoby wychowane jako mięsożercy naprawdę niewiele wiedzą o diecie roślinnej - ja osobiście nie jadłam nigdy popularnych warzyw, odkryłam je dopiero stosunkowo niedawno. A trzeba pamiętać, że to właśnie warzywa i owoce dostarczają naszemu organizmowi tego, co najważniejsze. Mięso, przepełnione antybiotykami często jest dla nas wręcz szkodliwe.

Oczywiście wraz z przejściem na dietę wegetariańską obudził się we mnie zew osoby aspirującej do przejścia na weganizm - nie mówię, że kiedyś to nastąpi, ale jeśli mogę to kupuję zamienniki odzwierzęce, np. majonez oraz czosnek, mleko kokosowe/owsiane czy sery. A jeśli kupuje jajka to obowiązkowo z wolnego wybiegu, innych nie tykam. Im mniej okrucieństwa, tym lepszy sen - ja tak mam :)

Innym razem opowiem Wam jeszcze o tym jak wegetarianizm wpłynął na mój konsumpcjonizm, ale to kolejna długa lektura, której możecie wyczekiwać. Oczywiście chętnie poruszę inne tematy z tego zakresu, dlatego jeśli macie jakiekolwiek pytania bądź prośby odnośnie wpisów to proszę wysyłajcie je na: saramigaj@gmail.com

Do następnego!



Powroty bywają trudne, ale jak już raz podjęło się decyzję to trzeba być konsekwentnym. Wróciłam, bo mam wiele do powiedzenia. Już się nie boję. Nie boję się siebie - tak jak kiedyś. Zrozumiałam o co chodzi w tym świecie i nie do końca wszystko mi się podoba. Gubimy się w swoich priorytetach wystawiając jako pierwsze te, które są śmieciowe.

Będę pisać o swoich przemyśleniach tak jak teraz, ale również o swojej codzienności. Uważam, że planeta ziemia, a szczególnie nasz kraj nie jest najprzyjemniejszym i najłatwiejszym miejscem do życia. Czy winą wszystkich nieszczęść jest ziemia? Niekoniecznie. Ona się buntuje ze względu na nasze wybory, ale o tym później. Testuję samą siebie, czy jeszcze potrafię podzielić się czymś wartościowym i inspirującym. Rzuciłam pisanie na blogu z dnia na dzień, bo nie chciałam być na świeczniku. Liczba czytelników wzrastała, a ja się wycofywałam. Już nie jestem tą osobą co kiedyś, pare lat to jednak sporo czasu na zmiany. Jedno na pewno się nie zmieniło - nadal walczę o to, co dla mnie ważne. Jeszcze bardziej niż kiedyś dbam o swoje wnętrze, duchowość, a także o swoje ciało. W końcu postanowiłam rzucić jedzenie mięsa, trwa to już dwa lata. Zmienienie sposobu swojego życia zmieniło mój sposób postrzegania świata, jak i społeczności w której żyjemy. Żyjemy w świecie ignorantów. Staram się stać obok tego, co mi się nie podoba i budować przyszłość, za którą może nam podziękują inne pokolenia, których już nie poznamy.

Jeśli jesteście ciekawi co dla Was zaplanowałam to ostrzegam już teraz, że na tym blogu będzie wszystko. Myślę, że najmniejszy procent będzie tutaj z akcentem muzycznym, ponieważ o tym możecie poczytać na moim portalu WLKM.pl Jeśli tęskniliście za moimi całkowicie lifestylowymi wpisami to bardzo mnie to cieszy. JESTEM, WRÓCIŁAM, no to jedziemy z tym koksem.
W tym roku skończę 22 lata. Aktualnie pracuję, nie mieszkam już z rodzicami, krótko mówiąc - prowadzę dorosłe życie. Wydawać by się mogło, że "faza" na pewne osoby z czasem mi minie, a muzyka to tylko zajawka, która towarzyszyła mi w okresie dojrzewania, tymczasem już od mniej więcej 10 lat jestem oddana tym samym osobom. Są one dla mnie ogromną inspiracją, wsparciem, odskocznią, sacrum, burzą emocji. To moi idole, którym zawdzięczam więcej niż nie jednemu człowiekowi, który śmiał nazwać siebie moim przyjacielem. Są muzyczni fanatycy, a są również osoby, które muzykę po prostu lubią. Podczas rozmów kwalifikacyjnych często pada pytanie: "Czym się interesujesz?", równie często pada odpowiedź: "Muzyką". Nie będę ukrywać, że należę do grona osób, które tak właśnie odpowiadają na to pytanie, ale wiecie co mnie najbardziej bolało? Bałam się, że wrzucą mnie do worka z ludźmi, którzy po prostu słuchają muzyki bez jakiejś większej zajawki, a dla mnie jest ona całym życiem. Bliska mi osoba posiada rodziców niesłyszących, to wzbudza dużo refleksji zwłaszcza u mnie, kiedy jestem osobą wyczuloną na słuch,a dźwięki jakie słyszę wokół, napędzają mnie do życia. Urodzić się głuchym jednak nie jest takie straszne, wiecie co jest gorsze? Stracić słuch. To wszystko wybrzmiewałoby w naszym umyśle ale nigdy nie dodalibyśmy nowego dźwięku, a co więcej nasze wspomnienia mogłyby zacząć zanikać. Istne piekło. Dostać i zostać okradzionym z największego daru jakim jest słuch. Zacznijmy doceniać te drobne rzeczy, które w głębi są cenniejsze niż cokolwiek innego.


Są takie trzy zespoły oraz jedna wokalistka bez których nie wyobrażam sobie przemysłu muzycznego, mianowicie: The Veronicas, Paramore, The Pretty Reckless oraz Avril Lavigne. 10 lat - ta liczba odzwierciedla +/- ile już słucham tych muzyków, ale wiecie ja przecież lubię też innych artystów, więc dlaczego o nich nie piszę? Idol, to całkowicie coś innego. Nie interesuje się tylko jego karierę, a również życiem prywatnym, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie obejdzie mnie bokiem jego choroba bądź ogromny sukces. Dopinguję mu z całych sił i trzymam kciuki za wszystko co sobie wymarzy.


To jest tak, że mam zły dzień to puszczam Paramore, mam dobry dzień - słucham Paramore, nudzi mi się, a może posłucham Paramore. Wiecie? To moja ulubiona rzecz, z której czerpię niesamowitą oraz niekończącą się radość. Jak cudowny jest fakt, że są osoby, które nie mają pojęcia o Twoim istnieniu, a napędzają Cię do życia z niewyobrażalną siłą.


The Pretty Reckless to zespół, który pokochałam gdy byłam szaloną nastolatką ale Taylor się zmienia i to bardzo, a ja tak się zmieniam razem z nią, obserwując jak obie dorastamy. Za niecały miesiąc po raz drugi wybieram się na ich koncert. Nie wyobrażacie sobie jak się cieszę. Nie ma nic cudowniejszego, przysięgam. Obiecałam sobie, ze jak zacznę zarabiać, to nie opuszczę żadnego koncertu swoich idoli w Polsce oraz u naszych sąsiadów, słowa muszę dotrzymać.


A wiecie co uwielbiam najbardziej? Patrzę na swoich idoli i widzę siebie. One są moim lustrem. Cała ta lista tych wszystkich kobiet, które tutaj wymieniłam tworzy mnie, jestem pewna, że łącząc ich dusze w jedną powstałabym właśnie ja! To nie tak, że tracimy czas na coś czym nie jesteśmy. Tak naprawdę każda rzecz, którą lubisz jest cząstką Ciebie. Nie bez powodu zatrzymujesz się, gdy widzisz ładną sukienkę, nie bez powodu kupujesz daną książkę i nie bez powodu słuchasz danego gatunku muzyki. Kreujesz siebie i tym właśnie jesteś.


Siedząc w pracy myślałam o tym jak wiele zawdzięczam swoim idolkom i chciałam dzisiaj w pełni poświęcić im ten post. Jestem ciekawa czy czujecie się tak samo jak ja, względem osób, które cenicie? Na sam koniec zostawię moje ulubione utwory tych oto cudownych Pań. Możecie pokochacie je tak samo jak ja, kto wie!








Shentele by Sara Veronica. Obsługiwane przez usługę Blogger.